Jest taka pielęgniarka (od kwietnia tego roku możemy nazywać ja błogosławioną), która kiedy tylko dowiedziała się, że ktoś w Krakowie potrzebuje pomocy, że sam nie potrafi pójść do lekarza, bo albo nie ma pieniędzy, albo nie ma sił i nie potrafi o siebie zadbać, od razu szła pod wskazany adres. Posłuchajcie nagrania: „Hanna – ta dama wychowana w pałacu – na sankach woziła węgiel, bo chora nie miała czym opalać mieszkania. Ta wykształcona, znająca trzy języki obce kobieta potrafiła rozmawiać ze wszystkimi, nie gardziła nikim. Traktowała wszystkich z równą troską. Często byli to ludzie, którzy nie mieli z czego żyć. Biedne staruszki, głodni i zmarznięci. Hannie nie chodziło tylko o opatrzenie ran i ułożenie chorego w łóżku. Dla niej byli oni przede wszystkim ludźmi. Wszystkich traktowała jednakowo. Zarażała dobrem, przyciągała do swojego dzieła. Była mądra i niezwykle cierpliwa. Uczyła nas przede wszystkim ciepłego podejścia do chorych. Była łagodna dla nich, we wszystkich domach witano ją z szacunkiem”.
Hanna Chrzanowska – tak nazywała się pielęgniarka z Krakowa – była niezwykle mądra, ciepła, łagodna i bardzo cierpliwa dla swoich chorych. Bo do chorych i starszych bardzo potrzebna jest cierpliwość. Ale przecież nie tylko…
Kto lubi czekać? Chyba nikt nie lubi czekać na święta, na urodziny, na wakacje, w kolejce, w korku na drodze – wszystko chcemy mieć już, od razu, natychmiast.
Tymczasem wtedy cierpliwość jest na wagę złota.
Chrześcijanin to ktoś, kto nie tylko umie czekać, ale wie, na kogo czeka. Przecież Adwent, który teraz przeżywamy, tez jest czekaniem. I wiemy, że niektórym brakuje już cierpliwości. Tymczasem czasu nie da sie ani skrócić, ani przyspieszyć. I dobrze, bo to piękny i niepowtarzalny czas. Każdy dzień trzeba dobrze przeżyć i cierpliwie czekać. A więc i nam bardzo ten owoc Ducha Świętego jest potrzebny.
Nasza cierpliwa pielęgniarka Hanna pochodziła z szanowanej, zamożnej warszawskiej rodziny. Kiedy była małą dziewczynką, zachorowała i przez jakiś czas musiała pozostać w szpitalu. To wtedy mała Hania zdecydowała: „Będę pielęgniarką”.
Ale ponieważ jej tata był profesorem literatury na uniwersytecie w Krakowie, po maturze Hanna zaczęła tam studia polonistyczne.
Pewnego dnia z przyjaciółką trafiła do kliniki przy ul. Kopernika w Krakowie, gdzie leczono rannych żołnierzy. Osiemnastoletnia Hania zrezygnowała ze studiów i postanowiła uczyć się pielęgniarstwa. To była właściwa droga. Uczyła się myć chorego leżącego w łóżku, zmieniać mu pościel. Niektóre czynności ćwiczyła w domu na swojej mamie. Nauczono ją i pamiętała to na zawsze, że odleżyny u chorego są wstydem dla pielęgniarki i że należy pracować tak, aby chory nie czuł pośpiechu.
Pracowała nie tylko w szpitalu. Chodziła do najbiedniejszych, zaniedbanych, samotnych staruszków, chorych, których nikt nie chciał odwiedzać w ich domach. Nie było wtedy tak zwanej opieki domowej – można powiedzieć, że to Hanna Chrzanowska ją zapoczątkowała. Chorym poświęcała wszystko: siły, czas i oszczędności. Zanosiła im paczki na święta i imieniny. Biegała do nich o każdej porze. Możemy z pewnością powiedzieć, że Hanna Chrzanowska chorym okazywała cierpliwą miłość. Kiedy umarła, na jej pogrzebie kardynał Wojtyła, przyszły papież Jan Paweł II, powiedział: „Byłem chory w różnych szpitalach Krakowa; byłem chory w różnych domach, na poddaszach, suterenach, byłem chory i często całymi tygodniami zapomniany od ludzi – a Ty mnie znalazłaś, zaopiekowałaś sie mną…”.
Pomódlmy sie, byśmy mieli cierpliwość do innych i do samych siebie, szczególnie wtedy, gdy obiecujemy poprawę, i znowu coś nam nie wychodzi.