„Zasiała ziarno, które wzrasta” – śpiewaliśmy przed chwilą o naszej przewodniczce adwentowej. I rzeczywiście wzrastało to, co niemal przez 20 lat zasiewała święta Teresa. I wzrasta do tej pory, bo siostry karmelitanki bose i karmelici bosi mają swoje klasztory na całym świeci.
Co jakiś czas klasztory założone przez siebie, na polecenie przełożonych, św. Teresa musiała wizytować. Odwiedzała swoje córki – jak lubiła nazywać siostry karmelitanki bose – i jak matka zachęcała je do wierności regule zakonnej, którą sama dla nich napisała.
Jednego roku prowincjał, czyli przełożony karmelitów, znów wysłał matkę Teresę na wizytację klasztorów. To było wyjątkowo trudne zadanie. Jak się potem okazało, była to ostatnia wizytacja, ostatnia droga Matki Teresy przez Hiszpanię.
Święta Teresa od Jezusa była już wtedy bardzo ciężko chora, ale jak przez całe życie, tak i wtedy, nie poddawała się swoim słabościom. Przecież nigdy się nad sobą specjalnie nie rozczulała. „Jestem przyzwyczajona do cierpienia – mówiła – mogę jechać dalej”. I ruszała do kolejnego klasztoru. Wiedziała, że siostry na nią czekają. Niektóre potrzebowały pociechy swojej Matki Założycielki, ale niektóre trzeba było nawet upomnieć, kiedy na przykład nie zachowywały sumiennie reguły. Posłuchajcie, co św. Teresa powiedziała w jednym z klasztorów podczas ostatniej wizytacji:
„Cieszę się moje córki, Waszą wiernością w posłuszeństwie. Cieszę się waszym ubóstwem i miłością, jakie was łączą. Jeżeli w tym wszystkim wytrwacie, Bóg wam będzie błogosławić. Błagam was niech żadna nie opuszcza tego, co nakazuje nasza reguła. Nie spełniajcie ćwiczeń zakonnych z przyzwyczajenia, ale gorliwie, codziennie z większą doskonałością. Wybaczcie mi zły przykład. Nie naśladujcie moich błędów. Bądźcie zawsze posłuszne waszym przełożonym, proszę was o to dla miłości Bożej”.
Czuje się w tych słowach pożegnanie, ale siostry karmelitanki nie spodziewały się, że widzą swoją Założycielkę po raz ostatni. Święta Teresa chyba przeczuwała swoją śmierć, bo chociaż nie poddawała się chorobie, bardzo śpieszyła się do Avila. Chciała koniecznie dojechać do swojego miejsca, do klasztoru św. Józefa. Nie chciała zostać w drodze. Być może miała w uszach słowa, które niedawno usłyszała w Burgos: „Czemu się martwisz? Już wszystko załatwione, możesz spokojnie odejść”.
Tymczasem musiała zatrzymać się w Alba de Tormes. Do Avila miała jeszcze jakieś 70 kilometrów, co w tamtych czasach nie oznaczało godzinnej jazdy, ale przynajmniej jeszcze jeden nocleg trzeba było zrobić po drodze. Siostry w Alba już czekały. Gdy zobaczyły Matę Teresę, właściwie natychmiast zaprowadziły ją do łóżka. „To prawda, że jestem bardzo zmęczona, ale przecież nigdy od dwudziestu lat nie kładłam się tak wcześnie” – próbowała jeszcze się nie zgodzić św. Teresa. Ciało jednak było dużo słabsze od woli, od dobrych chęci. Następnego dnia wstała jeszcze na poranną Mszę św. Cieszyła się, że jest tak blisko ukochanego Jezusa. Ona przeczuwała, że Jezus jest blisko. „Czas, byśmy się już zobaczyli, Boże mój” – modliła się.
Przed północą, 15 października, święta Teresa zmarła. Miała 67 lat.
W Alba de Tormes jest jej grób. Niektórzy się dziwią, że nie w Avila. Ona zresztą sama tam chciała być pochowana. Ale w Alba spotkał ją Pan i tam zostało jej ciało.
400 lat po śmierci św. Teresy, 1 listopada 1982 r., a więc ponad 30 lat temu, w Alba de Tormes modlił się papież Jan Paweł II. Powiedział wtedy tak:
„Tereso od Jezusa, która jesteś przyjaciółką Boga i ludzi (…) wypraszaj nam, byśmy wszyscy doszli tam, gdzie ty doszłaś, do jedności z Trójcą Przenajświętszą.
Niech wzniesie się do Boga nasze dziękczynienie za to, kim byłaś i co uczyniłaś, i za to, co jeszcze uczynisz wśród Ludu Bożego, który cię czci jako mistrzynię duchową.
To dziękczynienie pragnę wyrazić Twoimi słowami: Niech zawsze będzie pochwalony i błogosławiony Bóg, nasz Pan”.
Święta Tereso, prosimy, wypraszaj nam niebo, by nic nie było dla nas ważniejsze od spotkania z Jezusem.
Pomódl się za tych, którzy nie dożyją świąt Bożego Narodzenia i za ich rodziny.