Był wrzesień 1987 roku. Papież poleciał do Stanów Zjednoczonych, które są trzecim pod względem wielkości państwem na świecie i jednocześnie największym producentem żywności. Każdy dzień wizyty Ojca Świętego w tym kraju wypełniały spotkania, rozmowy i modlitwy.
W Miami Papież spotkał sie z politykami w muzeum sztuki europejskiej. W parku Tamiani odprawił Mszę Świętą. W Columbii wygłosił kazanie. Na stadionie uniwersyteckim modlił się wspólnie z przybyłymi na spotkanie z nim ludźmi. W Nowym Orleanie modlił się w sali sportowej wspólnie z kapłanami. Zaś w Phoenix, mieście położnym w Dolinie Słońca, otoczonym górami, odprawił Mszę Świętą i modlił się z ponad siedemnastoma tysiącami Indian.
Aby przygotować się do Mszy Świętej, Papież wszedł do „przekształconego” w zakrystię wigwamu. Kiedy stamtąd wyszedł, wyglądał trochę jak Papież i trochę jak Indianin. Wyglądał jak Papież, którym przecież był, a także jak Indianin, bo miał ornat z frędzlami ozdobiony indiańskimi kwiatami. Kiedy wyszedł z wigwamu – zakrystii, uśmiechnął się i ruszył w stronę stojącego niedaleko tronu. Po chwili rozpoczął Msze Świętą, w której uczestniczyli mali i duzi Indianie z dwunastu szczepów. To właśnie oni nazwali Ojca Świętego „Białym Ojcem”. Przywitali go tańcami i śpiewem. A potem wspólnie z nim modlili się obok wigwamu.
Modlić można się wszędzie. Nie tylko w kościele, przy przydrożnej kapliczce albo w domu, klęcząc obok łóżka. Można modlić się na łące, w ogrodzie lub na polu. Także w autobusie, na huśtawce, na kamieniu i w piaskownicy.

/Na podstawie książki Joanny Krzyżanek „O tym, jak Jan Paweł II kilkadziesiąt razy okrążył kulę ziemską”/